Dzis wzielam sie na odwage, bo juz w innej piekarni udalo mi sie po bulgarsku zapytac, czy maja chleb bezglutenowy, zostalam zrozumiana i wrocilam do domu z pysznym wypiekiem. Tylko troszke daleko jest.
Tak wiec dzis, napelniona odwaga i wiara w moj bulgarski, weszlam do sklepu, zapytalam, o co chcialam.
Pan odpowiedzial: "du ju spik inglisz" (co odebralam jako uprzejmosc i wyjscie na przeciw a nie potwierdzenie, ze moj bulgarski jest po prostu nie do zrozumienia).
Wytlumaczylam, o co chodzi. Pan powiedzial, ze teraz nie ma, ale moze byc na 16.00. "Aj lil baj it for ju"- rzekl.
Ok, myslalam, ze to tylko slownictwo.
O 16.00 chleba jeszcze nie bylo. Trzech wspolpracownikow sie zeszlo, dzwonili do pana na dwie komorki na raz i po 12 sekundach dowiedzialam sie, ze mam przyjsc jeszcze raz za 30 minut. Pan zaraz wroci z naszym chlebem. Calkiem niewykluczone, ze pojechal gdzies do innego sklepu, zeby go dla nas kupic. :D
Plulam sie w brode, ze nie zapytalam o cene. Liczylam sie z marza za transport z innego sklepu, oplaty za parking itp.
Po pol godzinie P. poszedl po chleb, nie wierzac w sukces. Byl! Duzy, bezglutenowy bochenek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz