Powiedziec, ze mowimy po bulgarsku to przesada. Przynajmniej my, dorosli, bo dzieciaki radza sobie bardzo dobrze. Mowia duzo i zawsze wzbudzaja tym sympatie rozmowcy. Pomijajac, ze Bulgarzy ogolnie uwielbiaja dzieci, a juz z blond wlosami to w ogole szalenstwo.
Ale ja nie o tym, nie o tym.
Bulgarski jest jezykiem podobnym do polskiego, podobnym do rosyjskiego, wiec wiele rzeczy mozna zrozumiec, jesli mowia wolno, wyraznie i chca byc zrozumiani :)
Ale jest tez mnostwo falszywych przyjaciol, to znaczy slow, ktore brzmia podobnie, ale znacza cos zupelnie innego.
I tak na przyklad jadac w taksowce trzeba mocno uwazac, jesli chcesz, zeby taksowkarz skrecil w prawo i mowisz "prawo" on pojedzie prosto! Bo "prawo" oznacza po bulgarsku "prosto".
"Piejesz" znaczy spiewasz. No nie moge. Mam lekcje pianina i kiedy moj nauczyciel mowi do mnie: "A sega (teraz) ty piejesz", nie moge sie opanowac. Zamiast spiewu tylko parskam ze smiechu.
W restauracji mozna sie nabrac, bo arbuz to po bulgarsku "dynia". Wiec jesli widzi sie w menu sok z dyni, lub deser z dyni, to jest deser lub sok z arbuza! A dynia to tykwa. Tak dla uzupelnienia.
Pomieszanie z poplataniem jest z podawaniem czasu. Bo jeden czas, to po bulgarsku jedna godzina. A nasza "godzina" to tutaj rok. Nierzadko wiec wzbudzalam zdziwienie, kiedy na pytanie jak dlugo jestem w Bulgarii odpowiadalam, ze wlasnie od godziny... Bo mi sie wszystko pomieszalo.
I teraz najlepsze. Dziura to po bulgarsku "dupka". Serio i bez zadnego podtekstu. Tak wiec, jesli wyksztalceni Bulgarzy rozmawiaja o "czarnej dupce" to przedmiotem dyskusji jest czarna dziura. I nie zasluguja na zadne dziwne komentarze czy spojrzenia! choc trudno sie opanowac.
No i na koniec klasyk, czyli kiwanie glowa na "nie" i machanie glowa na "tak". To jest prawdziwa masakra. Czlowiek to wie, ale gesty mamy silniej zakodowane w glowie niz jezyk i bardziej wierzymy komunikacji niewerbalnej. Ile ja razy sie nabralam...
"czy dzieci potrzebuja bilet do komunikacji miejskiej?" Pani w okienku potakuje glowa. Wiec ja czekam, az da mi bilet. Ona jeszcze raz kiwa glowa, wiec ja prosze, zeby mi dala bilet. Ona w koncu patrzy na mnie jak na skonczona idiotke i mowi: przeciez mowie, ze nie..
Najgorzej jest u lekarza. Badanie mojej corki. Lekarz mowi mi po angielsku, ze ma jakis pecherzyk na woreczku zolciowym. Badanie usg, mina bardzo powazna. Pytam go, czy to normalne. On, patrzac ciagle w komputer kreci glowa. Nie normalne??? Choroba?? Kiwa glowa! A rozmawiamy po angielsku, czyli jest mozliwosc, ze sie przestawil. W koncu panicznie pytam "yes or not??, please say". "It's absolutely normal". Ulga. Znowu dalam sie nabrac
Sytuacja w restauracji: "Poprosze cole", kelnerka kreci glowa, w takim razie piwo, znowu kreci, no dobra, to wode, krecenie glowa. Kurde, nic tu nie ma do picia?? Ice Tea? Krecenie. Ok, Mojito. Przytaknela. Dostalam cole, wode, piwo i Ice Tea...
Przed wakacjami w Grecji chcialam pobrac w banku euro w gotowce, na wszelki wypadek. Wloke sie wiec do banku, odczuwalna temperatura powietrza okolo 43°C, ledwie zyje, na parkingu przed bankiem w samochodzie czeka maz z dzieciakami. Prosze w banku o taka-a-taka kwote EURO. Pani uslyszala liczbe, co do waluty nie byla pewna. Pyta mnie, czy Leva, krece glowa, ze nie. Mowie, ze Euro, oddziela nas jednak szyba, a poziom mojej energii jest tak niski, ze byc moze mowie za cicho. Pani pokazuje mi z daleka plik banknotow o nominale 50, kolor pomaraczowo-czerwony, zgadza sie. Ja, krotkowidz i osoba ciezko znoszaca upaly, chce tylko wziac kase i jak najszybciej wyjsc. Pani wklada wiec plik do maszyny do liczenia pieniedzy. Piecdziesiatki leca. Ja podpisuje, pakuje kase do portfela i wychodze. W domu okazuje sie, ze mam, ale Leva. No tak, machalam glowa...Wkurzam sie, bo musze jeszcze raz do banku. Wkurzam sie, bo znowu dalam sie nabrac. Wkurzam sie, bo banknoty 20 i 50 Leva wygladaja prawie identycznie jak 20 i 50 Euro. Tylko wartosc jest o polowe mniejsza.
Odiwezdiny z Polski. Jestesmy na zakupach. Chce sobie kupic kurtke. Pytam ekspedientke, czy jest moj rozmiar. Kreci glowa. Rodzina mowi: "no dobra, chodzmy, jak nie ma". Ale ja juz wiem, ze to znaczy, ze jest. Pytam "Imaszli?". pani kreci glowa i mowi "imam, imam", co brzmi bardzo podobnie jak "ni mam". Rodzina mowi wiec: przeciez mowi ci, ze "ni ma". Pani zdezorientowana zaczyna potakiwac glowa, chciala sie przystosowac, wiec ja mysle, ze na prawde nie ma, bo przestawilam sie na modus bulgarski. W koncu idzie na zaplecze i przynosi, co chcialam. Miala. Kupilam.Ufff....